Bliski kontakt, autor: Robert Fuller
Hej, następnym razem, zanim będziesz zbyt długo patrzeć w lustro, pamiętaj, co zawsze ci mówiłem. Widzę, że już zapomniałeś. Rozmawialiśmy o szeptaniu. To było wtedy, gdy szedłeś wstecz przez swoje wspomnienia, na jakiejś bezludnej plaży, w jakimś zapomnianym miejscu, albo sam, albo z jakimś wyimaginowanym towarzyszem wyczarowanym z twojego własnego spojrzenia. Myślałem, że to dlatego, że byłeś całkowicie zafascynowany własną podobizną. Tak naprawdę mogłeś chodzić sam ze sobą, mrucząc od czasu do czasu przekleństwa, które przypadkiem podsłuchałeś, przynajmniej dopóki dziewicza plaża nie ustąpiła miejsca nieprzebytej ścianie skał.
Jak zapewne pamiętasz, gdy skały się zmaterializowały, przypomniałeś sobie szepty, choć było już za późno. Zabrali cię w odludne miejsce, ponieważ jedna z twoich jaźni nadmiernie mruczała do swojej drugiej jaźni. Gdybyś szeptał, nie byłbyś teraz w tak odludnym miejscu, ponieważ przeoczyliby cię. Widzę cię teraz, wizualizuję mały pokój pozbawiony całej ludzkości, pozbawiony wszystkiego oprócz łóżka i lustra.
To lustro zajmuje cię teraz bez końca.
Nie pamiętam, jak udało ci się przekonać swoich opiekunów, by pozwolili ci odbierać komunikację z zewnątrz, ale wiem, że minęło zaledwie kilka miesięcy, mimo że zostałeś przyjęty do swojego małego pokoju wiele lat temu.
Mimo to, gdy kanały komunikacji zostały otwarte, nie od razu odpowiedziałeś tym, którzy próbowali się z tobą skontaktować. Myślę, że prawdopodobnie byłeś nieco zaniepokojony i z pewnością nie ufałeś swoim opiekunom w dużym stopniu.
Nie sądzę, abyś kiedykolwiek skontaktował się ze mną bezpośrednio i w rzeczywistości nie mam żadnych twardych dowodów na to, że faktycznie otrzymałeś moje wiadomości. Widzę tylko - lub wyobrażam sobie - jak nieustannie, bezustannie polerujesz szkło przed sobą, prawie tak, jakbyś chciał je wypolerować do zera. A kiedy nie polerujesz szklanki, mogę sobie wyobrazić, jak na przemian podziwiasz, a potem wpatrujesz się w swoją podobiznę, w stanie ciągłej dezorientacji, czasami ją pieszcząc, a innym razem wysyłając do niej tylko witriol.
Insynuowałeś, że twoi opiekunowie prawie nigdy się o ciebie nie troszczą, a w rzeczywistości są tam tylko po to, by upewnić się, że jesteś wystarczająco dobrze odżywiony. Utrzymują cię przy życiu, cieleśnie, nic więcej.
Pomyślałbym, że twoi opiekunowie przynajmniej od czasu do czasu przedstawią się w celu twojej rehabilitacji, ale wręcz przeciwnie, chętnie zostawili ciebie i twojego drugiego ciebie - tego, którego możesz teraz podziwiać lub przeklinać tak bezmyślnie w lustrze - abyś robił, co chcesz, tak jakby powód twojego uwięzienia był, po tym wszystkim, przez co przeszedłeś, bez znaczenia.
Ale lustro: to jest w rzeczywistości twój początek i twój koniec, i to jest w rzeczywistości powód, dla którego chcesz je zmielić w zapomnienie - to dlatego, że sam przestaniesz być, to znaczy ostatecznie, nieodwołalnie, wyślesz siebie i swoje teraz zniknięte drugie ja, tajemniczo połączone na zawsze, poziomo, do własnego łóżka niekończącej się nocy.
Te nowomodne telefony! Nigdy wcześniej nie widziałem tego modelu. Wydaje się, że to jakiś rodzaj zamkniętego obwodu. Prawie tak, jakby rozmawiało się z samym sobą...
9 lutego 2013 r.
Inspektor, autor: Robert Fuller
Inspektor był zajęty. Telefon dzwonił bez przerwy. W końcu odebrał.
"Gaudeau, kto mówi?".
Nastąpiła niezręczna cisza. Potem odezwał się nieśmiały głos. "Mam ważną informację".
"Jaka jest jej natura? I kim jesteś?".
"Nie mogę tego ujawnić. Ale to bardzo ważne. Chodzi o twoją sprawę".
"Nikt o tym nie wie. To ściśle tajne." Potem krótka pauza. "Jakiego rodzaju informacje?"
"Jestem z tym zaznajomiony. Widziałem twoje badania".
"Co słyszałeś?"
"Oszustwo, które badałeś. Największe oszustwo w historii".
Inspektor Gaudeau był zszokowany. Ale milczał. "Tak, tak, powiedz".
"Potrzebuję anonimowości. Nie namierzaj tego połączenia".
Inspektor szepnął zaciekle. "Masz moje słowo".
"Najpierw mi coś powiedz. Po co ujawniać to oszustwo? O co ci dokładnie chodzi?"
"Ty powiedz mi swój. Dlaczego ci zależy? Po co mi pomagać? Nie możesz tego ujawnić? Wiesz tak dużo..."
"Próbuję pomóc. Jesteś bardzo trudny".
"Po prostu daj mi coś. Nawet najmniejszą wskazówkę. Gest dobrej woli. Wtedy chętnie się podporządkuję".
"Dobrze, proszę bardzo. Tylko mały kąsek. Znalazłem dowód. Jaka jest twoja teoria? I po co się w to mieszać?"
"Jakie dowody?"
Mężczyzna wpadł w furię. Stracił panowanie nad sobą. "Dlaczego jesteś taki trudny? Daj to, o co proszę. Albo się rozłączę".
Inspektor Gaudeau zmiękł. Potrzebował przerwy. To może być to. "Wspomniałem o dobrej wierze. Ludzkość została oszukana. Karmiona stertami kłamstw. Oto moja teoria. To było wieki temu. Był spisek. Spisek w celu popełnienia oszustwa. Zmyślali różne rzeczy".
"Tak, tak, to dobrze. I mam dowód. Znam lokalizację. Proszę," mów dalej.
"Chcieli oszukać. Sprowadzić ludzkość na manowce. Dlatego ta księga. Niektóre rzeczy były prawdziwe. Oparte na faktach historycznych. Fakty, które można było zweryfikować. To był haczyk. To właśnie przyciągnęło ludzi. Zostali wciągnięci. Jak ćmy do żarówek. Jak lemingi do klifów. Jak dzieci do flecistów. Nie mogli się powstrzymać". Krótka, ciężka pauza. "Więc gdzie jest lokalizacja? Lokalizacja czego?"
"Wciąż się powstrzymujesz. Dlaczego właśnie ty? Czy zostałeś osobiście skrzywdzony? Czy masz legitymację? Mam na myśli legitymację procesową. Taką, którą sędziowie mogliby zaakceptować".
Zachował zimną krew. Ale Gaudeau był wściekły. "Czy to jest sąd?" Ciężkim szeptem.
Następnie kontynuował. "Jesteś moim sędzią? Moją ławą przysięgłych, moim katem? O co w tym wszystkim chodzi!?"
"Tracisz panowanie nad sobą. Nic ci to nie da. Po prostu odpowiedz na pytanie".
Zastanowił się nad tym. Jaki był jego punkt widzenia? Czy został ranny? Jaka była jego pozycja?
"Nie spieszysz się. Nie mamy czasu. Ta sprawa jest pilna. Trzeba ją wyjaśnić. Zanim będzie za późno. Do roboty..."
Gaudeau spróbował czegoś nowego. Coś w rodzaju odwróconej psychologii. Wymyślił coś. Albo tak mu się wydawało. "Była tam jaskinia. Wypełniona nietoperzami. To była ich kryjówka. Wejście było ukryte. Starożytne teksty to dokumentują. Jeszcze go nie znalazłem. Może mapa skarbów. "X" oznacza miejsce. Wszystko pod przykrywką. Ludzie przysięgli tajemnicę. To właśnie było dziwne. Wiedzieli coś głębokiego. Dlaczego tajne stowarzyszenie? Po co to ukrywać?"
Telefon milczał. Przez dłuższy czas. Słaby dźwięk. Trochę jak brzęczenie. Byli podsłuchiwani!? Nikt nie mógł powiedzieć. W końcu mężczyzna przemówił. "Masz rację. To była jaskinia. Nietoperze były wszechobecne. To był problem. Nie chodziło o tajemnicę. Niczego nie ukrywały. Wszystkie się zaraziły. Zakryły wejście. Świat był zagrożony. Wszyscy się poświęcili".
"To nie ma sensu. Jak się dowiedziałeś?" I wtedy coś kliknęło. On był nietoperzem. I uciekł. Ze wszystkimi dowodami. Stąd wiedział. Gdzie była jaskinia. Gaudeau znał jego imię. Zaczynało się na "D". A sam "D" nie miał infekcji. On sam był infekcją.
'D' wiedział to wszystko. Potem zaczęło się wiercenie. Prosto przez telefon. Tylko dwie małe dziurki. Telefon stał się zakrwawiony.
12 września 2023 r.
Ekstra, autor: Robert Fuller
Mortimer Dalton - wszyscy nazywali go Mortem - miał swobodny dostęp do planu zdjęciowego, w tym całego obszaru za kulisami, nie wspominając o niekończących się akrach kanionów, wąwozów, dolin, widoków formacji skalnych i tak dalej; widoki rozciągały się dalej, niż jego wyobraźnia mogła pojąć.
Mort generalnie nie zajmował się niczym innym, jak tylko swoimi przygodami, wędrując po dowolnym obszarze planu, za kulisami i rozległym przyległym pustkowiu, które nie były aktualnie wykorzystywane przez produkcję; jego harmonogram, kiedy jego obecność na planie była wymagana, został mu podany z wyprzedzeniem i rzadko zdarzały się jakiekolwiek odstępstwa od ogłoszonego harmonogramu. A w takich przypadkach, gdy był niespodziewanie potrzebny, można było łatwo skontaktować się z nim za pomocą jego urządzenia mobilnego, a osoby odpowiedzialne zawsze powiadamiały go z dużym wyprzedzeniem, że ma się zgłosić na służbę.
Ale przez większość czasu spędzonego w pracy - a byli naprawdę hojni, jeśli chodzi o honoraria, które zarabiał za ciągłe bycie na wezwanie, profesjonalistą, którym był; wiedzieli, że można mu zaufać, że wykona robotę, a on zawsze się z nich wywiązywał - wędrował przez cmentarze wypełnione płytkimi grobami, fasady małych zachodnich miasteczek z ich saloonami, hotelami, stajniami, sklepami ogólnymi, restauracjami i tak dalej, miasteczkami, o których Mort po prostu wiedział, że wkrótce dołączą do szeregów niezliczonych miast-widm rozsianych po tym regionie, nie zważając na to, że miasta fasadowe były w najlepszym razie wyimaginowane.
Chociaż wynagrodzenie, biorąc pod uwagę to, co faktycznie robił, a było to zaledwie kilka minut z każdego dnia kalendarzowego, było stosunkowo hojne, z pewnością nie jechał pociągiem z sosem, w żadnym wypadku. Miał tendencję do marzeń, że jest to odskocznia do bardziej lukratywnej pracy, być może bardziej w centrum uwagi niż obecnie, a może nawet bardziej w tle, że tak powiem, na stanowisku, którego szczególnie pożądał: za kamerą.
Pomyślał sobie: "Gdybym tylko mógł zademonstrować reszcie ekipy, do czego jestem zdolny, gdyby tylko pozwolili mi pokazać im, jak kreatywny jestem w kadrowaniu ujęcia, nie byłoby wątpliwości, że widzieliby we mnie to, kim naprawdę jestem".
W międzyczasie jednak jego zadaniem było być w większości niezauważonym, zwykłym duchem postaci czającym się gdzieś w tle, podczas gdy prawdziwa akcja rozgrywała się tuż przed kamerą. Rozumiał, że ktoś musi wykonywać jego pracę; i to była duża część tego, dlaczego był tak dumny ze swojego profesjonalizmu.
Jednak pragnienia, które przepływały przez jego serce i umysł, nie ustępowały, choć starał się je stłumić, nawet kosztem swojego zdrowia psychicznego - lub zachowania zdrowia psychicznego.
Tak więc, podczas niektórych bardziej zimowych scen i pór roku, zwrócił uwagę na wszystkie ciemne kruki zaśmiecające pokryte śniegiem pola, z ich spiczastymi dziobami nieustannie besztającymi go, jakby był ich przeciwnikiem lub zaprzysięgłym wrogiem; po prostu zdawali się nie rozumieć jego głębokiej miłości i podziwu dla każdego aspektu ich istnienia, aż do ostatniego szorstkiego, najbardziej przeszywającego "Caw!", jakie mogli dla niego wymarzyć w swojej najwyższej ptasiej inteligencji. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że całkowicie ich rozumiał, być może nawet lepiej niż oni sami.
Po wielu takich spotkaniach poczuł, że jest niczym więcej niż statystą w ich tajemniczym kinie, więc starał się jak mógł zniknąć w krajobrazie, aby ich nie zagłuszyć.
Właśnie wtedy zadzwonił do niego szef ekipy filmowej. Był potrzebny natychmiast i musiał założyć jeden ze swoich wielu kostiumów, więc naprawdę musiał się spieszyć, aby zdążyć na czas. Wszystkie kruki zaczęły zaciekłą kakofonię, jakiej Mort nigdy nie znał. Przez chwilę wydawało mu się, że spiskują, by go ścigać, może nawet w złych zamiarach, nie zważając na jego głęboki podziw i miłość do nich, z czego zdawały się w ogóle nie zdawać sobie sprawy. Ale ustąpili i wkrótce wrócił na plan, choć zdyszany.
Na szczęście założenie kostiumu było proste i szybkie; kostiumolodzy byli doświadczeni w szybkich zmianach, a Mort zawsze miał na twarzy sporą ilość makijażu na wypadek takich sytuacji jak ta.
To, co było niezwykłe w tym konkretnym kostiumie - a przez wszystkie dni pracy z tą ekipą nigdy nie doświadczył czegoś podobnego - to fakt, że miał być w pełnym stroju klauna! Jak miał uniknąć zwrócenia na siebie uwagi w takich okolicznościach?
Ale załoga posadziła go na jednym z krzeseł przy stoliku daleko w głębi baru, w pobliżu miejsca, gdzie pianista wygrywał ragtime'y na okropnie rozstrojonym instrumencie, który z pewnością widział lepsze czasy.
Mort pomyślał sobie: "To jakaś parodia! Sztuczka! Pułapka! To całkowicie niesprawiedliwe!".
I właśnie wtedy Mort postanowił zająć centralne miejsce na scenie, bez scenariusza.
To był jego moment. Podszedł do głównego rewolwerowca, mijając go, w chwili chwały, która nadeszła dopiero wtedy, gdy zebrał całą armię kruków, które dopiero teraz poznały głębię jego miłości do nich. I zrobiły to, co było konieczne.
14 lutego 2024 r. [11:55-12:57]